Trzy, dwa, jeden...
No, to startujemy :) W zupełnie niebiegowym, mega kobiecym entourage, po raz kolejny zaczynam przygodę z blogowaniem o bieganiu. Linki do poprzednich blogów są w sekcji historycznej. A ponieważ do trzech razy sztuka, liczę, że wreszcie będzie to długodystansowy blog z prawdziwego zdarzenia.
Będzie o bieganiu. Ale nie zawsze i nie tylko. Bo wokół biegania dzieją się różne inne rzeczy, które czasami domagają się opisanie, tak jak dwa koty, które właśnie siedzą na komputerze i coraz bardziej natarczywie domagają się, żeby o nich wspomnieć. Czasami będą też obrazki.
Zresztą, co ja będę pisać, co będzie. Może raczej zabiorę się do pisania po prostu.
Aha, mała biegowa metryczka:
10 km - ~45:30 (mam co prawda życiówkę 44:01, nawet całkiem atestowaną, ale w Krynicy, a w Krynicy, o czym wielu wie, pierwsze trzy kilometry były na pysk z górki, więc i wynik jest niewspółmierny do żadnej innej trasy)
21,1 km - 1:39:14 (wiosną w Warszawie)
42,2 km - 3:42:07 (Berlin 2009 - z Berlina nie ma relacji, bo... jakoś nie wyszła)
Czwarty sezon, dziesięciotysięczny kilometr i dziesiąty maraton za mną. Przede mną jeszcze 4 kontynenty, kilka wyzwań i cele na czas najbliższy.
Dla pamięci je zapiszę:
1. Te 3:30 w maratonie. W końcu. Najlepiej w kwietniu.
2. 2 minuty mniej na 10 km. A ponieważ życiówkę na 10 mam wątpliwą, umówmy się, że te dwie minuty oznaczają wynik w okolicy 43 minut.
3. I na pewno... 5 kilo mniej na wadze. Bo ciągnąć ciężki tyłek w biegu jest trudno.
I last but not least - brzuch. Mięśni brzucha nie mam w ogóle. Gdybym miała, biegałabym szybciej...
No, to... 3 2 1
START!
Komentarze (2)
Dodaj komentarzŁadna strona, super że wracasz do pisania bloga. Powodzenia w realizacji planów :-)
Szczerze - poprzedni design nie był ładny, teraz jest ładnie :-) Powodzenia w "długodystansowym" blogowaniu ^^"